kierunekDZICZ.pl - RowerowaWitryna - podróże małe i duże
:: kierunekDZICZ.pl :: RowerowaWitryna :: podróże maÅ‚e i duże :: Poczta Galeria zdjęć Forum rowerowe   
kalendarz imprez szlaki rowerowe kluby rowerowe historia rajdów odznaki turystyczne podstawowe informacje o pttk
   główna » nasze wycieczki » wyprawy rowerowe » 1996 - 1
Wycieczki więcej
Zdjęcia, opisy, mapki ...
wybierz
wycieczkÄ™




  • Wyprawy rowerowe
  • Imprezy turystyczne
  • Parki Narodowe
  • Obiekty krajoznawcze
  • Zamki w Polsce
  • Wyszukiwarka
    Umożliwia wyszukanie informacji na naszych stronach.
    O nas więcej
    Trochę informacji o twórcach witryny i ich rowerach.
  • Puszczykowo
  • Nasze rodzinne strony
  • PoznaÅ„
  • O stronie
  • Ostatnie zmiany
  •     30.09.2021
  • Struktura
  • Linki wiÄ™cej
    Kilka ciekawych i pomocnych odnośników
    Poczta więcej
    Dane adresowe:
    e-mail >>
    Reklama więcej
    rowery top lista
    Nasza witryna znajduje siÄ™ na serwerze firmy:
    Wyprawy Rowerowe
    i kilkudniowe wyjazdy, rajdy i zloty


    Rajd Kolarski "Dookoła Polski" - etap I



    15-16.07.1996
    poniedziałek/wtorek



    [1996-06]


    Świątynia Wang - Karpacz Jesteśmy w Karpaczu, tu zaczyna się nasza pierwsza wspólna wyprawa. Postanowiliśmy objechać dookoła Polskę zgodnie z regulaminem Rajdu Kolarskiego "Dookoła Polski". Oczywiście jest to postanowienie na kilka lat.

    Jedziemy z dworca kolejowego na pole namiotowe, to zaledwie kilkaset metrów. Jest późne popołudnie. Rozbicie namiotu i "rozsakwienie" rowerów zajmuje kilka minut, mamy czas na przejażdżkę. Po krótkiej naradzie postanawiamy pojechać zobaczyć Świątynię Wang.

    Świątynia Wang znajduje się w najwyższym punkcie miasta (885 m n.p.m.), jest architektonicznym skarbem Karpacza. To jedyny tego typu obiekt poza Półwyspem Skandynawskim. Kościół zbudowano około 1200 roku nad jeziorem Wang w Norwegii. Przeznaczony do rozbiórki w roku 1841 przeszedł w ręce króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV i został przewieziony najpierw do Berlina, a w 1844 roku do Karpacza. Dziś jest to czynny kościół ewangelicko-augsburski.

    Ruszamy w górę, dość stromy podjazd, droga wije się jak serpentyna, idzie nam ciężko. Nie mamy na rowerach sakw, strach pomyśleć co będzie jutro. W końcu jesteśmy na miejscu, niestety świątynia jest zamknięta. Wystartowaliśmy trochę za późno. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i wracamy. Zjazd jest wspaniały, warto było trochę się pomęczyć pod górę. W kilka minut dojeżdżamy do naszej bazy noclegowej. Rowery umieszczamy w recepcji, będą tam bezpieczniejsze niż na zewnątrz. Zmęczeni podróżą pociągiem zasypiamy bardzo szybko.

    Wstajemy wcześnie rano, przed nami kilkadziesiąt kilometrów. Szybko przygotowujemy śniadanie, składamy namiot i w drogę. Jest pogodnie chociaż wieje silny wiatr. Do Kowar droga jest dość płaska, żadnych podjazdów. Po prawej stronie wspaniały widok na Karkonosze. Za Kowarami droga stopniowo wznosi się do góry, zaczynamy pierwszy poważny podjazd. Zmieniamy przełożenia na wysokie. Posuwamy się na przód. Podjazd zajmuje nam sporo czasu. W końcu zdobywamy Przełęcz Kowarską !!! (727 m n.p.m.).

    Przełęcz Kowarska znajduje się pomiędzy Karkonoszami a Rudawami Janowickimi. Pod przełęczą wydrążony został jeden z najdłuższych w Polsce tunel kolejowy o długości 1 km, na trasie Jelenia Góra - Kamienna Góra. Z przełęczy rozciągają się przepiękne widoki.

    Na górze robimy przerwę, jemy drugie śniadanie, uzupełniamy płyny i ubieramy się cieplej.
    Teraz z górki, co za zjazd, blisko 20 km w dół do samej Kamiennej Góry. Momentami na licznikach mamy 50 km/h. Na rowerze z sakwami jazda z taką prędkością jest dość niebezpieczna. Próba nagłego hamowania może zakończyć się tragicznie. Na szczęście szybko uczymy się prowadzić nasze rowery, na zakrętach odpowiedni balans ciałem pomaga utrzymać równowagę. Na drodze oprócz nas nie ma nikogo, to też powód dla którego pozwalamy sobie na chwilę "szaleństwa".
    W Kamiennej Górze szukamy ruin zamku. W końcu jeden z przechodniów wskazuje nam drogę.

    Zamek w Kamiennej Górze wzniesiony został w stylu renesansowym w I połowie XVI wieku na planie czworoboku z dziedzińcem. Zniszczony w czasie ostatniej wojny. Do dnia dzisiejszego zachowały się mury, renesansowe krużganki, wieża, portale i część fortyfikacji.

    Po krótkiej przerwie jedziemy dalej w kierunku Krzeszowa, niestety musimy nadłożyć kilka kilometrów, pomyliliśmy drogi.

    Krzeszów to niewielka wieś otoczona górami. Znajduje się tam dawne opactwo Cystersów założone w 1292 r. Kościół klasztorny uchodzi za arcydzieło baroku śląskiego. Powstał w I połowie XVIII w. W rokokowym wnętrzu zwracają uwagę stalle, organy, freski oraz obrazy M. Willmana. W kaplicy obok - mauzoleum książąt świdnickich z XIV wieku, obok barokowy kościół św. Józefa z XVII w.
    W Krzeszowie robimy sobie dłuższą przerwę. Zwiedzamy wspaniałe zabytki, później jemy obiad. Czas ruszać, przed nami jeszcze kawałek drogi.

    Pogoda jak na razie dopisuje. Świeci słońce, momentami wieje boczny wiatr. Rowery spisują się bez zastrzeżeń. Jazda rowerem w takich okolicznościach jest wspaniałością. Zostawiamy za sobą kolejne miejscowości, ruch na drodze jest niewielki. W ciszy i spokoju z siodełek naszych bicykli możemy podziwiać sudecką przyrodę.
    Mijamy Mieroszów, to ostatnia większa miejscowość na naszym szlaku. Do Rybnicy Leśnej, miejsca naszego dzisiejszego noclegu, docieramy przed 17. Schronisko znajduje się tuż przy głównej drodze. Czekamy kilka minut na gospodarzy, chyba nie spodziewali się turystów. Schronisko świeci pustkami. Tej nocy jedynymi gośćmi jesteśmy my. Warunki są bardzo dobre. Ciepła woda, czyste schludne sale, dobrze wyposażona kuchnia.

    Jesteśmy trochę zmęczeni, ale szczęśliwi, że wybraliśmy właśnie taki sposób spędzenia kilku wolnych dni.


    17.07.1996
    środa



    [1996-07]


    Z tyłu Góry Kamienne - Rybnica Leśna Około 8 jesteśmy już w trasie. Jest jeszcze chłodno, ale szybko się rozgrzewamy. W Głuszycy wjeżdżamy na główną drogę Wałbrzych - Nowa Ruda. Ruch jest spory, jedziemy uważnie zachowując bezpieczne odstępy między rowerami. Po kilkunastu kilometrach skręcamy w prawo w kierunku Krajanowa. Pokonujemy kolejne wzniesienia, trasa jest interesująca nie ma mowy o monotonii, cały czas coś się dzieje. Następnym naszym przystankiem są Wambierzyce.

    W Wambierzycach znajduje się Kalwaria Wambierzycka. Składa się ona z bazyliki i licznych kaplic, krzyży, stacji kalwaryjnych i figur na okolicznych wzgórzach i przy drogach polnych. Nazwy wzgórz (Syjon, Tabor, Horeb, Synaj) i potoków (Cedron) nawiązują do historii biblijnej. Atrakcją jest również ruchoma szopka przy ulicy Objazdowej.

    Jej twórcą był Longin Wittig, który w ciągu 28 lat wyrzeźbił około 800 figurek, z których około 300 jest ruchomych. Wambierzyce są dobrym punktem wyjściowym w północną część Gór Stołowych.

    Z Wambierzyc kierujemy siÄ™ na Ratno Dolne.

    W Ratnie na wzgórzu oglądamy zamek rycerski, zbudowany na początku XVI wieku na planie nieregularnym. W 1645 roku podczas wojny trzydziestoletniej uległ częściowemu zniszczeniu, po czym był odbudowywany w XVII i XVIII wieku. Pierwotne założenie przestrzenne zostało w znacznym stopniu zmienione w efekcie przebudowy dokonanej na początku XIX wieku.

    Za chwilę droga "Stu Zakrętów" wjedziemy do Parku Narodowego "Gór Stołowych".

    Góry Stołowe są jednym z najpiękniejszych i najatrakcyjniejszych pasm górskich w Polsce. Są jedynym w Polsce przykładem gór płytowych, zbudowanych z górno kredowych piaskowców, leżących w dwóch głównych poziomach. Stanowiły one dno morza, które zostało wypiętrzone na wysokość kilkuset metrów w wyniku ruchów górotwórczych. Pomiędzy nimi występują pokłady nieprzepuszczalnych margli. Na skutek erozji przyroda wyrzeźbiła w skałach piaskowca fantastyczne formy skalne tworzące zespoły, stanowiące najwyższej klasy atrakcje krajoznawcze.
    Góry Stołowe widziane z odległości kilkunastu kilometrów mają charakter płaskiego stołu (stąd nazwa) o pionowych krawędziach opadających niekiedy 300 m w dół, w kierunku Kotliny Kłodzkiej i doliny rzeki Bystrzycy Dusznickiej.
    Ile faktycznie było zakrętów, nie wiem. Wiem, że było ich sporo. Podjazd dał nam się solidnie we znaki. Co jakiś czas musieliśmy robić przerwy. Posuwaliśmy się w iście żółwim tempie. W końcu ostatkiem sił wjechaliśmy na przełęcz Lisią (798 m n.p.m.). Góry Stołowe pozostawiły w naszej pamięci niezapomniane krajobrazy. Skały niczym grzyby wyrastały wzdłuż drogi. Momentami pomiędzy drzewami widzieliśmy skalne stoły.


    Obiecaliśmy sobie, że jeszcze kiedyś wrócimy tu na dłużej, by sycić oczy piękną przyrodą Parku.
    Kolejny zjazd, tym razem do samej Kudowy Zdrój, jeszcze bardziej szaleńczy niż ten do Kamiennej Góry. Nachylenie drogi większe, zakręty bardziej ostre. 200 m w dół, hamowanie, zakręt, 200 m w dół, hamowanie, zakręt ... tak w kółko przez 10 minut. Nadgarstki bolały strasznie, miałem wrażenie, że podczas następnego hamowania nie będę w stanie wcisnąć rączki. Rower za każdym razem aż podskakiwał, jakby był na sprężynach. Jeszcze chwila i będziemy w Kodowie Zdrój, w końcu pchani siłą rozpędu pędzimy przez miasto. Zwracają uwagę czyste zadbane skwery i domy wypoczynkowe. Bardzo ładne miasteczko. Tym razem nie mamy czasu na zwiedzanie, szukamy campingu.

    Rozbijamy namiot. W kuchni spotykamy innych turystów kolarzy, podobnie jak my przemierzających kilometry na swoich rowerach.
    Rozmawiamy o trasie, ciekawych miejscach, o rowerach. Miło porozmawiać z kimś o podobnych zainteresowaniach, wymienić spostrzeżenia, poglądy. Można tak w nieskończoność. Niestety jutro musimy wcześnie wstać, przed nami najdłuższy odcinek wyprawy. Żegnamy się, rowery przykrywamy folią, przypinamy dwoma łańcuchami i ustawiamy tuż przed namiotem.
    Kładziemy się, zamykam oczy ... w oddali widzę drogę ... drogę o stu zakrętach ...


    18.07.1996
    czwartek



    [1996-08]


    Kamienny wiadukt kolejowy z 1903 roku (120 m długości, 27 wysokości) - Lewin Kłodzki Dzisiaj do pokonania mamy prawie 100 km, dwie przełęcze i podjazd w okolicach Śnieżnika. Pierwszą przełęcz "Polskie Wrota" (660 m n.p.m.) zdobywamy bez problemu. Tuż przed zjazdem dogania nas turysta z Ornety. Podobnie jak my chce objechać Polskę dookoła. Ma za sobą już kilkaset kilometrów, Do Kotliny Kłodzkiej dojechał z samych Mazur. Wiezie ze sobą tylko niewielką torbę na kierownicy i niewielki śpiwór pod siodełkiem. To chyba niemożliwe, jechać kilkanaście dni i mieć wszystkie niezbędne rzeczy w małej torebce. A jednak taka jest prawda, nasze rowery wyglądają niczym objuczone konie. Jesteśmy przygotowani na każdą okoliczność. Wieziemy wszystkie niezbędne klucze rowerowe, apteczkę, namiot, śpiwory, materace... Wydawało nam się, że nie zapakowaliśmy nic zbędnego, patrząc na Krzyśka mamy wątpliwości.

    Przez kilkanaście kilometrów jedziemy razem. Zwiedzamy muzeum papiernictwa w Dusznikach, później zdobywamy Przełęcz Spaloną (811 m n.p.m.). Tu nasze drogi się rozchodzą, jednak nie na długo.

    Krzysiek jedzie do Międzylesia, a później na nocleg do Stojkowa, my w dół do Bystrzycy Kłodzkiej i również chcemy nocować w Stojkowie. Umawiamy się na spotkanie w schronisku.
    W Bystrzycy Kłodzkiej jemy obiad i czym prędzej opuszczamy to miasto. Plaga pijaczków sprawia, że nie czujemy się bezpiecznie. W barze sypie się szkło, leci jakiś talerz w kierunku kelnera. Nie czekamy na dalszy rozwój akcji. Po chwili jesteśmy już na rowerach. Przed nami długi podjazd w kierunku Śnieżnika. Zaczynamy tuż za Idzikowem. Zaczyna się ściemniać, a my wciąż z utęsknieniem wypatrujemy zjazdu. Nie wytrzymujemy. Schodzimy z rowerów i zaczynamy prowadzić. Po 200 metrach jest w końcu zjazd. Nareszcie. Co za ulga. Nie pedałujemy wcale, dojeżdżamy do Stronia Śląskiego. Jest już ciemno, jedziemy do Stojkowa, to zaledwie kilometr za Stroniem. Mamy problemy żeby w ciemnościach odnaleźć schronisko. W końcu jesteśmy na miejscu, kilka minut po 22. Czeka na nas już Krzysiek wraz z gospodarzem. Bierzemy szybko prysznic, jemy kolacje i do łóżek. Jak się okazało Krzysiek dotarł do Stojkowa z drugiej strony, oszczędził w ten sposób kilka godzin. My mamy satysfakcję, że w jeden dzień wjechaliśmy na 3 spore górki.
    Przed zaśnięciem wznosimy toast za nasze kolejne spotkanie, na więcej nie mamy już sił.


    19.07.1996
    piÄ…tek



    [1996-09]


    Rynek i ratusz - Lądek Zdrój Ostatni dzień naszej wyprawy zaczynamy od zwiedzenia rynku w Lądku Zdroju. Tutaj żegnamy się z Krzyśkiem, jak się później okaże spotkamy się za kilka dni na Zlocie AIT. On jedzie do znajomych do Wrocławia, my prosto do Pokrzywnej na Międzynarodowy Zlot AIT. Z Lądku Zdroju kierujemy się na Złoty Stok. Po drodze przystajemy przy mogile Mariana Bublewicza, znanego polskiego kierowcy rajdowego, który zginął tutaj podczas rajdu. Mijamy kolejne miasteczka. Za nami Paczków, Otmuchów, Głuchołazy.
    Dość wcześnie docieramy do Pokrzywnej. Widać przygotowania do zlotu. Wywieszone transparenty i flagi zlotowe prowadzą nas prosto na pole namiotowe. Jesteśmy chyba pierwszymi turystami, z pewnością jako pierwsi rozbijamy namiot. Już jutro zaczną zjeżdżać kolarze z całej Polski i Europy. Zapewne spotkamy naszych znajomych, wieczorami będziemy wspominać najciekawsze wyprawy rowerowe z poprzednich lat i snuć plany na przyszłość.
    Zloty rowerowe są wspaniałymi imprezami, zawsze chętnie w nich uczestniczymy.

    Kończy się pierwszy etap naszego rajdu dookoła Polski, bardzo udany i niezapomniany.
    A zatem do następnej wyprawy...

    Ela, Tomek i Wiesiek




    Copyright © 2000-2024 tomso

    03-07-2018 07:50 - 14.3 kb -0.0065 s